Przy pierwszych Zełbiakach pisałam tak:
Ciąg dalszy moich psychodelicznych eksperymentów z Caran D'ache Museum i Białymi Nocami. Cztery prace temu miałam po prostu sprawdzić sobie kolorki, a wciągnęło mnie to szalenie. Żadnej natury, żadnego kopiowania, interpretowania, bez patrzenia na nic poza zestawem kolorów. To dla mnie wytchnienie i przygoda. Takie terapeutyczne, wyzwalające. Kolejne ruchy ręki, zacieki, kształty, kolory wyznaczają kolejne partie, niby nic nie przedstawiają, a sugerują wszystko co pojawia się po sobie. W trakcie obracam. Raz maluję w pionie, raz w poziomie, trochę tak, trochę w obróceniu o 180', czasem kredką trzymaną w stopie, czasem zalewam wodą, obsypuję solą. Wszystko to po to, by przechytrzyć tendencję mózgu do szukania znanych wzorców. Trochę jak skręcać w nieznane ścieżki za każdym razem, gdy rozpoznajesz trasę. Takie no.. zełbiaki, nie z natury, a ze łba robione, choć ten mój łeb właśnie natury pełen. W sensie przyrody. Czy cykl? Chyba tak. To jest IV, a powstają średnio co tydzień. P